Krytyka Politechniczna Krytyka Politechniczna
136
BLOG

Edukacja w nowoczesnym państwie

Krytyka Politechniczna Krytyka Politechniczna Polityka Obserwuj notkę 2

Temat edukacji, szkoły i szkolnictwa oraz procesów wychowawczych to zagadnienie, które dotyka każdego z nas, niekiedy wielokrotnie, na różnych etapach życia. Obecnie przeprowadzana jest reforma szkolnictwa, kolejna w przeciągu ostatnich 25 lat - dlatego też temat znów jest aktualny.

Na początku zwróćmy uwagę na dość oczywiste oczywistości. Pierwsza to podział edukacji na część obowiązkową (która w naszym kraju jest zasadniczo na samym początku przygody edukacyjnej) i część wolontaryjną. Część obowiązkowa jest zdefiniowana jako szkoła podstawowa, obecnie likwidowane gimnazjum i szkoła ponadgimnazjalna (różnej maści licea, technika, szkoły zawodowe - teraz się to zmienia pod kątem nazewnictwa, ale sens pozostaje ten sam). W trakcie doszło również obowiązkowe przedszkole (zerówka). Część wolontaryjna to żłobek, studia wyższe, szkoły policealne, studia podyplomowe, studia doktoranckie, kursy specjalistyczne (często zakończone egzaminem). Całość powinna być tak podzielona, aby był zachowany mniej więcej rozkład normalny - przeciętni obywatele kończą edukację na średnim poziomie, nieliczni kontynuują ją na studiach wyższych I stopnia, a część z nich na II i III stopnia. Druga oczywistość, już mniej oczywista jest taka, że poprzez wprowadzenie obowiązku szkolnego do 18 r.ż. będzie dużo mniej osób, które zakończą szkołę np. na 4 klasie podstawówki - bez tego obowiązku po np. 3 latach powtarzanych by sobie dana osoba dała spokój, a na skutek konieczności nauki do czasu osiągnięcia pełnoletniości będzie próbować dużo więcej razy. Średnia z tego tytułu się podnosi. Jeżeli na to nałoży się systematyczne obniżanie wymagań programowych, to się okaże, że 40% osób w wieku 19-24 lata studiuje, i jest to naturalna kolej rzeczy, ponieważ muszą z jednej strony się odróżnić od tych mniej zdolnych, a z drugiej strony jest po prostu łatwo na te studia się dostać (nierzadko wystarczy zdać maturę, gdyż liczba miejsc na niektóre kierunki przewyższa liczbę chętnych w pierwszym naborze). I dostajemy wtedy paradoks i problem społeczny, że połowa z tych osób kończy studia wyższe i ma dyplom niewiele wart dla nich na rynku pracy - bo miał robić różnicę, ale nie robi. Jest to problem, który propaguje się od szkoły podstawowej, a którego nie rozwiązuje ta reforma oświaty.

Weźmy teraz pod lupę szkolnictwo z okresu obowiązkowego. Zarówno przed jak i po reformie sumarycznie uczeń spędza w szkole 12 lat - mamy tutaj system 6+3+3 zamieniany na 8+4. Zasadniczym plusem reformy jest likwidacja jednego testu końcoszkolnego - który miał oprócz funkcji wartościującej uczniów przy rekrutacji do liceum, spory narzut w programie nauczania. Uczniowie musieli przerabiać testy próbne z przedmiotów, robili dodatkowe powtórki, a koniec końców przydatność tej wiedzy oprócz tegoż egzaminu była dość niska. Jest to kilka miesięcy oddanych uczniom na ich edukację - w ramach optymalizacji procesu edukacyjnego. Tylko co z tego, że oddamy uczniom (a niech będzie, że cały!) semestr pracy, skoro przez pozostałe 11,5 roku generalnie są oni słabo uczeni?

Strata potencjału uczniów jest bardzo silna w typowej szkole. Przeciętna szkoła w Polsce realizuje swoją misję edukacyjną w sposób wymyślony przez J.Herbarta, który opracował model edukacji masowej przy pomocy średniowykwalifikowanej kadry rzemieślniczej (bo oni byli w jego czasach na tyle rozgarnięci, aby nauczyć się czegoś i było ich na tyle dużo, aby zrobić to w sposób masowy). Klasy z ławkami ułożonymi w trzech rzędach, biurko nauczyciela pod oknem czy na środku sali, drabinki w salach gimnastycznych - to są elementy jego pomysłu na szkolnictwo. W jego koncepcji szkoła miała dać wszystkim równe wykształcenie, a wiedzę przekazywał nauczyciel według podanego schematu (sprawdzenie obecności, sprawdzenie zadania domowego, wstępna pogadanka, wyłożenie tematu, itd.). Miernikiem jakości nauczania była (i jest) klasówka, która sprawdza jak dobrze został opanowany wyłożony materiał.

Produktem szkoły herbartowskiej jest uczeń, który obudzony o 3 w nocy jest w stanie podać datę bitwy pod Grunwaldem. Nie wyjaśni natomiast jej wpływu na dalsze zdarzenia, nie oceni czy to był najlepszy scenariusz dla pokonanej strony. Uczeń zna wzór na objętość kuli, ale nie oszacuje ile zmieści się piłeczek ping-pongowych w autobusie. Taka osoba dostanie wykształcenie wystarczające do wykonywania prostych prac biurowych czy fizycznych (kasjer w supermarkecie, obsługa ksero w sekretariacie). Nie będzie to natomiast wykształcenie, które pobudza kreatywność, które nauczyło samodzielnego myślenia, które jest podstawą do zaistnienia tak ostatnio modnych innowacji (czymkolwiek one by nie były). Osoby słabe będą słabe, średniacy będą średni, ci ponad średnią nie zostaną wyciągnięci do góry, tylko zrównani do dołu. Przetrwają samoucy, którzy i tak są zasadniczo niezależni od systemu.

Do ostatniego zdania dygresja - dlatego m.in. mamy taki sukces w branży IT, ponieważ nauczyciele informatyki generalnie nie potrafią programować w czymkolwiek, a często ich kompetencje kończą się na programach typu Word/Excel/PowerPoint; jak ktoś potrafi napisać Hello World w C++, to jest już mocno ponad średnią. A jednak uczestników Olimpiady Informatycznej Gimnazjalistów czy Olimpiady Informatycznej jest całkiem sporo. Tylko, że to są olimpiady z programowania i algorytmiki, a nie z arkusza kalkulacyjnego, czego uczniowie muszą się już nauczyć w domu z książek czy z Internetu.

Niepowetowaną stratą dla naszej gospodarki i naszego kraju jest zaprzepaszczenie możliwości tych osób, które są ponad średnim poziomem. Szkoła powinna ich wspierać, a nie pozostawiać samym sobie, 'bo pani nauczycielka nie wie co zrobić z uczniem, który zadania z matematyki na 90 minut zrobił w kwadrans'. Wspierać pracę w grupie, zamiast dbania o to, aby każdy z osobna pamiętał listę 50 dopływów Wisły/Odry/Amazonki z rozróżnieniem na to, które są lewe a które prawe.

Obecna reforma ma wprowadzić do szkół tablice interaktywne czy dostęp do szerokopasmowego Internetu (który notabene jest dla szkoły publicznej usługą powszechną w myśl ustawy Prawo telekomunikacyjne). Tablica interaktywna może pozwolić wyświetlać w dowolnej klasie materiały pomocniczne (koniec z mapami na których nic nie widać, stojakami które trzeba pożyczać między klasami), daje też ciekawe możliwości w wypadku przedmiotów przyrodnicznych (po co nam globus, jak mamy Google Earth na tablicy interaktywnej?) czy matematycznych (np. zadanie ze stereometrii można rozwiązywać na takiej tablicy, dowolnie obracając bryłę). Jest to przydatna rzecz, która może być dobrze wykorzystana.

Jest też inny przedmiot, ktory staje się przestarzały. Podręcznik. Książka, ktorą kupujemy, ponieważ nauczycielka/nauczyciel polecił jej zakup, do niej zeszyt ćwiczeń (albo i więcej). Po roku czy dwóch jest nowe wydanie, bo zmienił się świat (geografia, historia, WOS, fizyka), obcięto/zmieniono podstawę programową (matematyka, polski) albo przyszedł nowy nauczyciel i chce koniecznie korzystać z podręcznika X. Wczoraj napisana podstawa programowa do dzisiaj wydrukowanego podręcznika jutro stanie się nieaktualna - bo Pluton przestanie być planetą, zostanie odkryty nowy pierwiastek chemiczny albo Krym zostanie zaanektowany przez Rosję. Podręczniki mają też cechę rozleniwiającą nauczycieli - którzy lubią prowadzić lekcje na zasadzie 'wyłoże to co w książce, zrobię sprawdzian z gotowca od wydawcy i będzie lekcja z głowy'. A sprawdzian będzie polegać na wymienieniu w kolejności chronologicznej 10 dat podanych w podręczniku i opisaniu kim był Władysław Jagiełło.

Szkoły powinny przestawić się na system (nazwijmy to roboczo) lekkich podręczników. Polegałoby to w uproszczeniu na tym, że nauczyciel dostarcza na daną lekcję materiały dydaktyczne dla uczniów (w formie kserówek, wydruków), które służą im do bieżącej pracy na danej lekcji (lub lekcjach, jeśli jest to w miarę zwięzłe). Materiały są też umieszczane na stronie internetowej szkoły i/lub wydawnictwa, aby były łatwo dostępne z domu. Powinna zostać również przebudowana treść samych materiałów - aby mocniej skłaniały do dalszego poszukiwania wiedzy (Internet!) i własnego myślenia. Wtedy być może nasze szkolnictwo zrobi różnicę w stosunku do innych krajów na świecie - i w perspektywie dekady-dwóch będziemy mieć lepiej (ale niekoniecznie w 40% na wyższych studiach) wykształconych obywateli. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka