Krytyka Politechniczna Krytyka Politechniczna
215
BLOG

Podatki

Krytyka Politechniczna Krytyka Politechniczna Polityka Obserwuj notkę 2

Ostatnie zapowiedzi zmian w podatkach zrobiły duży szum medialny. Odżyła klasyczna walka szkoły Falenickiej i Otwockiej, czy sprawiedliwy podatek to podatek liniowy (10% od dochodu) czy podatek progresywny (który jest podatkiem odcinkowo liniowym - z praktycznego powodu, że liczy się go łatwiej niż podatek np. logarytmiczny). Jedni i drudzy mówią, że ich wariant jest sprawiedliwy, ponieważ bogatsi płacą więcej niż biedniejsi - tylko wskazują przy tym inne miejsca, przez które rozumieją 'więcej' - bo chodzi tutaj według jednych o kwotę bezwzględną podatku (ile PLN), a według drugich o kwotę względną (ile % przychodu/dochodu).

Dorzucę tutaj swoją wersję interpretacji, co to oznacza sprawiedliwy podatek.

W państwie prawa (a za takie Polska się chce uważać i ten stan jest dla nas poniekąd pożądany), gdyby Iksiński zarabiał tyle samo co Wiśniewski, to powinni obaj płacić tyle samo podatku - nie powinno tutaj być żadnych dyskryminant. Matematycznie podatek dzieli obywateli na (niekoniecznie rozłączne) klasy abstrakcji według ich zarobków. Ta własność podatku powinna być zachowana, gdy Iksiński i Wiśniewski skorzystają z identycznych ulg podatkowych, kwot wolnych, odliczą sobie koszty i tak dalej. Innymi słowy, obywatele są równi wobec prawa, w tym przypadku prawa podatkowego.

Z racji przymusowego charakteru przynależności do państwa, płacenie podatków jest jednym z obowiązków obywatela. Z nich są finansowane pewne usługi świadczone przez aparat państwowy (lub usługi wyoutsourcowane do firm zewnętrznych, ale z punktu widzenia podatnika to bez większego znaczenia). Usługi te mogą mieć charakter nieobowiązkowy dla podatnika - po prostu może z nich nie skorzystać (bo np. nigdy nie będzie jechał autostradą A1). Biorąc pod uwagę jednak fakt, że całkiem sporo obywateli korzysta z usług opłacanych z podatków, powinny być one na przyzwoitym poziomie. Wydaje mi się (aczkolwiek nie jestem socjologiem/psychologiem), że obywatel byłby skłonny zapłacić większy podatek, gdyby miał świadomość co zostało z niego sfinansowane, oraz miałby przeświadczenie, że usługi przez niego finansowane są warte tych pieniędzy. W życiu czasem możemy nie kupić jakiegoś produktu, mimo, że nas na niego stać, ponieważ mamy wrażenie, że nie będzie to dla nas opłacalny interes. Jest to element uczciwości biznesowej między państwem a obywatelem (płacisz drogo, ale masz pewność, że produkt jest wart tych pieniędzy). Nie oznacza to, że mamy wprowadzić podatek 90%, aby mieć super usługi (ponieważ jakość w pewnym momencie się nasyca i nie rośnie wyraźnie, mimo wzrostu ceny produktu - płacimy m.in. za markę).

Przeanalizujmy wykres ze strony http://wynagrodzenia.pl/upload/graph/5339.jpg . Opisuje on strukturę wynagrodzeń w 2012 roku (aktualne dane pewnie jakościowo się nie różnią). Według badań (GUS) 10% najbogatszych osób zarabia 6500 zł brutto i więcej. 5% najbogatszych zarabia 8600 zł i więcej. Partia rządząca mówiąca o bogatych zarabiających powyżej 6000 zł na rękę (netto) na miesiąc, zdaje sobie sprawę z tego, że jest to ok 5% elektoratu - i to prawdopodobnie w sporej częście niekoniecznie z nią sympatyzującego. Kwota, przy której zaczynamy przestawać płacić ZUS, plasuje się jeszcze dalej. Politycznie być może nie jest to bardzo znaczący elektorat. Groźniejsza jest łatka podnosiciela podatków, przy jednoczesnym zabraniu kwoty wolnej od podatku.

Załóżmy, że ustawimy próg progresji podatkowej w takim miejscu, że 95% osób jest w niższej stawce podatkowej (grupa A), a 5% w wyższej (grupa B). Jeśli zabierzemy 1900 złotych miesięcznie każdemu z grupy B, to będziemy mogli zabierać o 100 złotych mniej od każdej osoby z grupy A. Jeżeli osoba z grupy B zarabia 100 000 zł, to nie ma problemu. Gorzej, jeżeli zarabia 10 000 zł miesięcznie - wtedy jest to już znaczący uszczerbek w jej budżecie. A te 100 złotych przestaje być już znaczące przy 3000 (mediana czyli top 50% zarobków) - 4000 zł (top 30% zarobków). Czyli ok. 25-45% elektoratu nie zyskuje zasadniczo na reformie, ok 50% zyskuje w różnym stopniu (z czego 20% - zarobki do 2000 zł zysykuje najbardziej, a 30% tak sobie). Powyższe wyliczenia są dość luźne, ale pokazują, że realny zysk z reformy dotknie niezbyt wiele osób. W przypadku programu 500+ rodzin z jednym dzieckiem było 15% (tutaj należy też wziąć pod uwagę rodziny z niskim dochodem czy nie posiadające dwóch niepełnoletnich dzieci) - ale tutaj jednak grubo ponad połowa rodzin otrzymuje świadczenia (niekiedy więcej niż 500 zł), a nie poniżej połowy ma zysk z reformy. Podsumowując - koszt polityczny takiej zmiany jest dość spory i niepewny (spora grupa osób, które są w płynnym stanie, ale które może zdenerwować fakt, że była reforma i nic z niej nie mają), realny zysk trudny do osiągnięcia (znaczący elektorat, ale już zasadniczo zdobyty).

Co jest dobrego natomiast w tych zapowiedziach? Przede wszystkim kwestia unifikacji podatków - co powinno zostać zrobione jako pierwszy krok w reformie podatkowej. Usunąć koszty ZUS po stronie pracodawcy, zunifikować całość z podatkiem dochodowym, wyrzucić pomniejsze składki. Następnie odczekać jakiś czas, aby rozejrzeć się, jaki wpływ na budżet realnie miały wprowadzone uproszczenia i wtedy zastanawiać się, czy warto ruszać progi podatkowe i stawki podatku. 

Co można by zrobić oprócz tego? Uprościć podatek VAT. Mamy obecnie stawki 0% (zwolnienie), 5%, 8%, 23%. Stawki 8 i 23% są praktycznie nieobliczalne bez pomocy kalkulatora, przez co są niepraktyczne i utrudniają księgowość. Ponadto stawka 5 i 8% jest na tyle bliska, że praktycznie nie wpływa znacząco na cenę produktu (rzędu 3% potrafiliśmy mieć inflację przecież). Należy zlikwidować stawkę 8%, a stawkę 23% zmienić na 20 lub 25%. W drugim kroku upraszczania należy zlikwidować stawkę 5%, pozostawiając 0% i 20/25% VAT. Stawka zwolnienia z VAT powinna dotyczyć produktów, które powinny być ze względów społecznych tanie - żywność, wszelakie artykuły dla dzieci, szkolne, książki. Likwidacja stawek podatkowych powoduje zmniejszenie problemów związanych z tym podatkiem (naliczanie, zwracanie, prostsza kontrola).

Wróćmy do postawionego na początku pytania, co oznacza, że podatek jest sprawiedliwy. Moim zdaniem oznacza to pojęcie to, że mając napisane na umowie, że zarabiam 5000 złotych, oddaję państwu 1000 złotych tytułem podatku dochodowego, oraz za pozostałe 4000 złotych mogę kupić różne inne usługi i produkty. Idąc do sklepu i wydając 23,63 złote na zakupy, wiem, że całość wydałem na produkty. A potem wstępując po płytę CD z muzyką za 49,99 zł, wiem, że 10,00 oddałem państwu tytułem podatku VAT (125% z 39,99 zł, które warta była płyta). Dalej płacę, ale mam nad tym lepszą kontrolę i lepiej mogę przewidywać, na co będzie mnie stać.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka